Wbrew zapowiedziom, że Lecter w tym filmie ma być bardziej "wredny", wydaje mi się, że jest mniej więcej taki jak w Hannibalu, no może trochę wredniejszy... W każdym razie film ma w sobie "coś"- i o to chodzi. Pomijając załosną po prostu grę "Molly Graham", oczywiście, to bardzo fajny film. Zresztą pierwszy z serii, jaki widziałam w kinie- i może część mojego entuzjazmu bierze się właśnie z tej świeżo poznanej radości oglądania Lectera na dużym ekranie. Wyjątkowo mało przemocy, nawet w porównaniu z "TSotL". Ostatnią scenę odebrałam jako wyraz sympatii ze strony reżysera. Dziękuję, panie Ratner za to porozumiewawcze mrugnięcie do publiczności. My też pana lubimy:)))))