To jest chyba jeden z najsłabszych Allenów, choć pewnie wiele osób uśmiało się na nim na śmierć. Ja również, ale może za pierwszym seansem (bo widziałam już chyba z 4 razy). Zabawność tego filmu opiera się głównie na śmiesznych gagach (niewidomy reżyser na planie - to już samo w sobie jest śmieszne), niż na tym, z czego słynie Allen: na dialogach. I chociaż ten film miał być inteligentną satyrą na kino (i autosatyrą reżysera na siebie), to chyba nie do końca wyszło. Ale główne założenie, podwójnie przekorne ("w Hollywood można kręcić filmy nawet będąc ślepym" oraz "Europa uzna za artystyczne arcydzieło nawet gniota nakręconego przez ślepca") całkiem mi się podoba ;)
w pełni się zgadzam, dla mnie to też jeden z najsłabszych filmów Allena. Niestety sam pomysł to za mało, a humor sytuacyjny nie jest najmocniejszą stroną tego reżysera.